Po trzęsieniu ziemi: żyjemy!

Przeżyłam trzęsienie ziemi w Nepalu i pewnych obrazów nigdy już nie zapomnę. Ale najważniejsze, że żyjemy!

xxx
To miał być leniwy weekend w Pokharze – postanowiliśmy, że w przerwie między kolejnymi grupami trekingowymi juz w piątek 24 kwietnia pojedziemy do Pokhary świętować urodziny szwagra Sujana – Puskara. Mieliśmy wracać w niedzielę. Tymczasem w sobotę 25 kwietnia zatrzęsła się tutaj ziemia. Było prawie południe. Jedliśmy obiad w lokalnej restauracji w Pokharze i nagle wszystko zaczęło się trząść. Poczułam się jak na statku podczas sztormu na morzu. Potworne uczucie bezradności i strach i po prostu nie wiedziałam co robić, a nade mną wisiała kiwająca się w lewo i w prawo wielka lampa. Wzięłam Adaśka na ręce i wyszłam z nim na ulicę. Przerażona. Pozostali znacznie spokojniejsi. Popłakałam się. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy nic o Kathmandu i rozmiarze zniszczeń. Wróciliśmy do hotelu, a tam w telewizji już była informacja, że w Nepalu było trzęsienie ziemi i że w stolicy jest źle. Wtedy Sujan i jego szwagier Puskar zaczęli dzwonić do rodziny i przyjaciół, którzy byli w tym czasie w Kathmandu. Wieści były nieciekawe – ale wszyscy nasi bliscy żyli. To jednak i tak był dopiero początek. Z minuty na minutę, z godziny na godzinę rósł bilans kataklizmu jeśli chodzi o zniszczenia budynków i ofiary w ludziach. Podano, że trzęsienie miało 7,9 stopni w skali Richtera, że zginęło w nim już setki ludzi. Wstrząsów było bardzo dużo, epicentrum znajdowało się gdzieś między Pokharą i Kathmandu nieco na północy. Przez kilka godzin patrzyłam oniemiała w telewizor i po prostu nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Adaś bawił się z dziećmi Puskara i Rehy w ogrodzie – patrzyłam na to, jaki jest radosny i tak bardzo dziękowałam Bogu, że wyjechaliśmy na ten weekend z Kathmandu. Może to uratowało nam życie. Jakaś taka mieszanka uczuć pojawiła się we mnie – z jednej strony ulga, że nas ominęło najgorsze, a z drugiej strony ogromny strach i żal wobec ludzi, którzy byli pokazywani w Kathmandu uciekający, krzyczący, zasypani, wyciągani spod gruzów, ranni…martwi. Pierwsze doniesienia dotyczyły głownie stolicy, ale dość szybko okazało się, że trzęsienie ziemi dokonało zniszczeń w co najmniej kilkunastu regionach centralnego Nepalu. Odczuły je także sąsiadujące z Nepalem kraje. Ale Nepal dostał najbardziej. Kultowe miejsca znajdujące się na liście światowego dziedzictwa UNESCO przestały istnieć i zamieniły się w kupy gruzu: pagodowe świątynie na Durbar Square w Kathmandu, Changu Narayan, budynki na starówkach w Bhaktapur i Patan, dziewiętnastowieczna wieża Darahara. Na tej ostatniej i wokół niej w czasie trzęsienia było kilkaset osób. Wieża tak jakby złożyła się, zapadła i rozpadła na kawałki. Wszyscy zginęli oprócz jednego człowieka, który był na jej szczycie. To, co pokazywała telewizja wyglądało jak najlepiej zmontowany film grozy, ale to była najprawdziwsza prawda. Ludzie wyciągani z gruzów, maleńkie martwe dzieci. Na szczęście ratowano także żywych. Świat ruszył Nepalowi na pomoc! Sujan próbował dodzwonić się do właściciela domu, w którym wynajmowaliśmy mieszkanie. Udało się dopiero w niedzielę rano – tego dnia mieliśmy wracać do Kathmandu. Powiedział Sujanowi, żeby absolutnie nie wracać! Że nie ma wody, prądu i jedzenia, wszyscy śpią w namiotach przed domami, a ci, którzy stracili domy przenieśli się na zorganizowane na dużych placach pola namiotowe. Że jest mnóstwo rannych, że szpitale przyjmują i kładą rannych nawet na ulicach. Że brak leków i środków higienicznych. Że Kathmandu jest teraz miejscem bardzo niebezpiecznym. Na pewno nie dla naszego dwuletniego Adasia. Powiedział, żebyśmy zostali w Pokharze jeszcze parę dni aż sytuacja się unormuje i wrócili później. Zostaliśmy. Ale widziałam, że Sujana nosiło. Chyba najgorsza była bezradność. Wmiędzyczasie otrzymaliśmy wiele wiadomości przez Facebooka i mailem z pytaniami czy nam się nic nie stało. Wieczorem dowiedzieliśmy się, że do Nepalu leci 81-osobowa grupa polskich strażaków Husar i 6-osobowa grupa lekarzy zorganizowana prze Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej. Nasz znajomy dziennikarz Sławek Matczak dał dowódcy strażaków numer Sujana i major Mariusz Feltynowski skontaktował się z Sujanem przez Vibera prosząc go o pomoc logistyczną w Kathmandu, organizację transportu itp. Mieli lądować ok. 11.00 w poniedziałek 27 kwietnia. Wmiędzyczasie odezwał się do nas znajomy szóstki lekarzy z informacją, że im też dał numer Sujana i że oni skontaktują się po przylocie do Kathmandu też 27 kwietnia, bo także będą potrzebować przewodnika. O Jezu! Z jednej strony ja się bardzo ucieszyłam, ale i przestraszyłam. Na ten moment – niedziela wieczór – nie jeździły ani nie latały między Kathmandu i Pokharą żadne środki transportu. Ale Sujan powiedział, że musi jechać i jakoś dotrzeć do Kathmandu, że ci ludzie, którzy tu przyjadą pomagać potrzebują jego wsparcia. Zdecydowali z Puskarem, że po prostu wezmą taksówkę. Wyjechali z Pokhary około północy. I tak zostałam w Pokharze sama z Adasiem, z Rehą – siostrą Sujana i jej dwójką dzieci. Sujan odezwał się około piątej rano już z domu. Powiedział, że dom stoi, w mieszkaniu prawie wszystko jest ok (poza szafkami w kuchni, z których wszystko wypadło na podłogę), ale nie ma prądu, wody (jedynie jakieś nasze skromne zapasy wody pitnej). Że muszą chwilę odpocząć, może coś zjeść, napić się kawy i będą organizować zamówiony przez strażaków transport i ok. 9-10 jadą na lotnisko odebrać ich i lekarzy. Powiedział, żebym się nie martwiła jeśli nie będzie dzwonił czy pisał smsów, bo może mieć problem z ładowaniem telefonu. Mój telefon w ogóle nie działał – to znaczy nie działała sieć i nie mogłam dzwonić do nikogo, a tylko odbierać połączenia. Następne dni były dla nas bardzo trudne. Sujan kontaktował się rzadko, mówił wtedy, że nie mogę z Adasiem wracać do Kathmandu, że tam jest okropnie! Pomógł lekarzom (spali w naszym domu, a raczej przed nim, bo były potężne wstrząsy wtórne!), strażakom z grupy Husar (zorganizował transport do wyjazdów na akcję ratunkową) i próbował jakoś przetrwać. Mówił, że brak jest jedzenia (że nie jedli z Puskarem przez co najmniej dobę). Że jest panika, dużo ludzi wyjeżdża z Kathmandu. Że jest po prostu niebezpiecznie. Żebym skontaktowała się z ambasadą, bo ktoś mu powiedział, że jest ewakuacja obywateli polskich. Zadzwoniłam z biura hotelu. Okazało się, że ewakuacja była 27 kwietnia i że o mnie zapomniano. Kurczę, jak mnie ścisnęło w gardle. Bo ja zawsze chętnie służę pomocą ambasadzie, udzielam informacji o sytuacji w Nepalu itp. W każdym razie wiedzą o mnie – jak trzeba. Natomiast jak ja potrzebowałam pomocy, to jakoś tak zapomnieli. Trudno, po prostu przebukowałam nasz bilet z 27 maja na 11 maja na powrót do Warszawy. A w telewizji wciąż pokazywano relacje z Kathmandu, ale też i innych miejsc w Nepalu: zawalone domy, rannych, zabitych, zespoły ratunkowe. Jak potrafiłam starałam się apelować do wszystkich: mailowo, na Facebooku itp. o pomoc dla Nepalu. Wciąż to robię! Tylko tyle mogę zrobić. Czuję ogromną wdzięczność wobec tych, którzy odezwali się do mnie i Sujana elektronicznie z pytaniami co u nas, jak mogą pomóc (pisały do nas nawet obce, ale po prostu życzliwe osoby). Ja nawet nie wiem czy im wszystkim podziękowałam. ALE NAPRAWDĘ BARDZO DZIĘKUJĘ, BO TO NAM DAJE SIŁĘ! Zastanawia mnie milczenie innych „przyjaciół” – to trzęsienie ziemi bardzo zweryfikowało ich listę. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Poznaliśmy więc teraz i my.

xxx
W Pokharze teoretycznie było bezpiecznie, ale były też wstrząsy wtórne. Zdarzyło się, że zerwałam Adaśka z nocnika i wylecieliśmy do ogrodu przed hotelem tak, jak staliśmy. Dzieciak płakał. Sujan i Puskar wrócili do Pokhary we czwartek 30 kwietnia. Po nas. Odpoczęli jeden dzień i w sobotę 2 maja wszyscy wróciliśmy do Kathmandu. Skończył się mój przymusowy „urlop”. Bałam się tego powrotu. Ale droga z lotniska do naszego domu na Banyatar wyglądała tak, jakby nic się nie stało. Gdzieniegdzie tylko popękane domy, zapadnięty dach świątyni, gdzieś przewrócona wieżyczka. W naszej dzielnicy zauważyłam jakby mniej ludzi. Gdzieniegdzie wciąż jeszcze namioty przed domami. W naszym domu był już prąd, woda w rurach miała być podłączona za parę godzin. Dało się zrobić zakupy i ugotować obiad. Poczułam ulgę!

xxx
Po powrocie do Kathmandu bardzo zaangażowaliśmy się w pomoc innym. Nasi przyjaciele z Polski zaczęli przekazywać środki na pomoc doraźną, my uruchomiliśmy nasze oszczędności. Tak wiele osób się włączyło w akcję pomocową! Tutaj niestety do głosu doszła polityka i lokalne smaczki. Do Nepalu dociera mnóstwo pomocy z innych krajów, ale duża jej część stoi gdzieś w magazynach, podczas gdy nepalscy politycy skaczą sobie do gardeł obwiniając o różne rzeczy, tworząc koalicje, plując na siebie nawzajem. Więc logiczne, że w tej sytuacji zwykli ludzie wzięli sprawy we własne ręce. Powstało dużo grup takich jak ta, która skrzyknął Sujan – czyli osób, które zaangażowały się w pomoc nie tylko w Kathmandu. Bo tu już jest mniej więcej ogarnięte. Najgorzej jest teraz na wsiach, gdzie pomoc prawie lub wcale nie dotarła. Nasze dni wyglądają więc tak, że apelujemy o środki, dostajemy je, Sujan biegnie na zakupy i organizuje transport i w ten sposób już kilka wsi w regionach Nuwakot i Dhading otrzymało niezbędną na ten moment pomoc: namioty, żywność, wodę, przedmioty codziennego użytku, dzieciaki słodycze – zawsze mu o tym przypominam. Wmiędzyczasie grupa Husar, która już wyjechała z Nepalu podarowała nam 3 namioty, które możemy przekazać dalej. Odbierałam je ja z Adaśkiem w koszarach naszych strażaków w Lalitpur, bo Sujan był na wsi z pomocą. Dziś jest czwartek 7 maja. Od dwóch dni mamy też internet – znaczy się wtedy, kiedy jest prąd, ale to i tak dobrze! Chodzę z Adasiem na zakupy, pytam sąsiadów, sprzedawców w sklepach jak się mają oni i ich rodziny. Wszystko pozornie wygląda dobrze. Życie wraca do normy. O tym, co się stało przypominają pęknięcia domów, zamknięte sklepy – właściciele wyjechali aby dalej stąd, jeśli tylko mieli możliwość. O zagrożeniu przypominają też wstrząsy wtórne – wtedy wszystko się trzęsie, dzwonią szyby, ujadają psy. Obok łóżka mam spakowaną torbę. Śpimy ubrani tak, żeby natychmiast móc uciekać z domu w razie czego. W naszej dzielnicy jest kilka domów zawalonych, a właściwie złożonych całkowicie jak domki z kart. Jeden taki budynek to był supermarket – jakieś 2 km od naszego domu. Ja tam nie byłam jeszcze po powrocie z Pokhary. Ale osoby, które przechodzą obok mówią, że tam w środku wciąż są martwi ludzie, że tam potwornie śmierdzi. Że nikt ich nie wyciągnął mimo tego, że jeszcze czwartego dnia po trzęsieniu ziemi krzyczeli, błagali spod gruzów o pomoc. A potem już było cicho. Podobno była jakaś ekipa ratunkowa, ale jak zobaczyła w jaki sposób złożył się ten dom, powiedziała, że tam nie wejdzie. Że nie da rady. Że ciężki sprzęt tutaj tymi wąskimi uliczkami nie wjedzie. Jezu!

xxx
Nasz dom oceniony został, że jest bezpieczny: chodziła tu po okolicy taka niby komisja rządowa i domom, które mogą być zamieszkałe dawała zielone naklejki. Domy do remontu lub wyburzenia dostały czerwone. Jest tu niedaleko nas dom widmo – ładny, duży, cały czas stoi. Ale z bliska widać pęknięcie od fundamentów aż po dach – można włożyć w nie dłoń. Drugie pęknięcie to poziome na całej długości domu – wygląda to tak, jakby fundamenty oddzieliły się od ziemi. Dom stoi na skarpie – w każdej chwili może polecieć w dół. W otwartych oknach powiewają zasłony. W ogrodzie zwiędnięte kwiaty. Bardzo smutno. Tymczasem zaczęła się złodziejka i w nepalskich mediach mówi się o grasujących wieczorami bandach złodziejaszków plądrujących opuszczone domy. Boże, nawet w takiej sytuacji ktoś będzie chciał wzbogacić się na czyimś nieszczęściu. W sumie w Nepalu zginęło do tej pory ok 10000 ludzi – ale ta liczba rośnie, bo powoli dochodzą do nas wieści z regionów, z którymi do tej pory kontaktu nie było. Niektórzy mówią, że to będzie min. 15 000 osób. Rannych jest dwa razy tyle. Wśród nich też niektórzy osłabieni z poważnymi urazami umierają. Świątynia Pashupatinath pracuje 24 godziny na dobę – zwłoki palą w niej teraz nie tylko na gatach, ale wszędzie, po prostu wszędzie ustawiają tam stosy. Co dalej? My chcemy pomagać dopóki tu jesteśmy – pomagać teraz doraźnie, kupować jedzenie, ubrania, namioty, rzeczy do przetrwania. Ale potem będziemy pomagać dalej: zbierać pieniądze na odbudowę domów naszych ludzi: tragarzy, przewodników, ich rodzin. Pomoc będzie potrzebna jeszcze długo. Media światowe już przestały mówić o tym kataklizmie. Już są nowe ciekawsze rzeczy. Wyobrażam sobie, jak niektórzy muszą być poirytowani lub zdziwieni, że ja ciągle na Facebooku o tym samym, ciągle zamieszczam informacje o skali tragedii i proszę o pomoc. Bo trzęsieni ziemi i akcja ratunkowa zaraz po to był początek całego długiego procesu odbudowy Nepalu i powrotu do normalności. Czuję się bardzo związana z tym miejscem, z tymi ludźmi. Choć życie tu dało mi w kość, to jednak teraz poza myśleniem o tym, żeby szybko stąd wyjechać, myślę też, że MUSZĘ POMÓC! Kiedy widzę Kathmandu teraz i wspominam to sprzed trzęsienia, to przypominają mi się zdjęcia Warszawy sprzed i po wojnie. I mam podobne uczucie. Moje Kathmandu. Moja Warszawa. Ogromny ból w sercu i do oczu same napływają łzy. Dlaczego Nepal pytam, skoro i bez trzęsienia ludziom żyje się tu ciężko!? Boję się o przyszłość swoją, Adasia, firmy. Co z nami będzie? Ale nie planuję z wyprzedzeniem. Na razie chcę pomóc Nepalczykom jak tylko będę umiała. Sujan bardzo dużo nadziei wiąże z naszym wyjazdem do Polski 11 maja. Chcemy się spotkać z wszystkimi, którzy wciąż gotowi są dać środki na dalsze wsparcie i odbudowę zburzonych domów. Pokażemy zdjęcia tego, co tu zostało. Nasi przyjaciele, klienci, którymi na treku czy wycieczce w Nepalu opiekowali się Nawaraj, Sudan, Shree Krishna, Santosh, Dev, Nabin i wielu innych naszych chłopaków zaoferowali pomoc. Bardzo na nią liczymy. Może jesienią zorganizujemy wyjazdy dla tych, którzy chcieliby uczestniczyć w odbudowie ich domów? Bo teraz idzie monsun. Zaraz zacznie padać, więc teraz mają namioty, jakieś szopy zbite naprędce z desek , zapasy żywności – tymczasowo są zabezpieczeni.

xxx
Ale pomoc tym ludziom to też po prostu przyjeżdżanie tutaj na treki i inne wyprawy i dawanie im pracy! To są honorowi Sherpowie, Ghurkowie, Brahmini, Chetri i wielu innych. To są wojownicy walczący o przetrwanie w każdych warunkach. Twardziele. Dumni, ale też otwarci na ludzi i ich życzliwość. Programy wycieczek do rewizji rzecz jasna – w Kathmandu Valley niewiele zostało do oglądania: część Swyambunath, Boudhanath, Pashupatinath. Reszta to ruiny. Ale wciąż są tu Himalaje, wspaniali serdeczni ludzie, ciekawe miejsca do obejrzenia poza Kathmandu Valley, których nie dotknął kataklizm. Nepal się podniesie! Ja w to bardzo wierzę i modlę się o to.

Podobne wpisy