Adaś, mój polsko-nepalski rycerz…

Płaknęlo mi się dzisiaj. Cięższy dzień, Sujan na spotkaniach w sprawie Małej Polski w Nepalu. Ja sama z Adaśkiem. Zatęskniłam za przyjaciółkami, za plotkami z nimi, za wyżaleniem się, wygadaniem, ale i śmiechem razem. Zatęskniłam za moimi bliskimi. Bo tutaj w Nepalu jestem jednak sama. No więc siedzę na schodach i lecą mi łzy. Świeci słońce i mam okulary słoneczne i te łzy w sumie ze trzy nie tam, że szloch czy coś. No więc siedzę, trzy łzy, a obok na rowerku jeździ mój trzyletni Adaś. Nie wydaję z siebie żadnego dźwięku sygnalizującego, że płaknęłam. Ale Adaś się zatrzymuje, schodzi z roweru i podchodzi do mnie. Zdejmuje moje okulary i widzi łzy.
– Płaczesz? – pyta – Nie płakaj! – mówi i rękawem swojej bluzy wyciera mi te 3 łzy. – Dlaczego płaczesz mamo? – pyta
– Adasiu, mamusi się zrobiło tak ciężko i smutno, bo nie mam tu swoich przyjaciół, nie mam się komu wygadać i wyżalić czasami. – mówię do Adasia.
– A tato? – pyta mądrze dziecko.
– Tatuś jest często zajęty, ma dużo spraw na głowie. No i tatuś nie jest taką moją psiapsiółką, której można powiedzieć wszystko.
– To mów Adasiowi wszystko! – proponuje mój trzyletni syn.
– Chcesz być takim moim małym przyjacielem i mogę Ci wszystko powiedzieć, naprawdę? – pytam wzruszona jak nie wiem co.
– Tak. – odpowiada Adaś i mocno się do mnie przytula. – Już nie płakaj mamo.
I za chwilę znów tupot małych nóżek i rowerek. I tylko czasami zerkanie na mnie czy znów nie „płakam”.

Adaś jest moją największą radością i dumą. Widzę jak rośnie, jak się zmienia, jak coraz więcej łobuzuje, ale i rozumie… To już mały człowiek, ze swoimi humorami, emocjami, tysiącem pytań, ze swoim rozumieniem świata i tego, co wokół. Mówi trzema językami – oczywiście na swoim poziomie. Po nepalsku mówi lepiej niż ja. Słucham go i podziwiam z jaką łatwością przeskakuje z polskiego (ze mną) na nepalski z tatą i dziadkami. Kilka dni temu wróciliśmy ze szpitala, bo Adaś miał sepsę. Pewnego dnia obudził się rano z wysoką gorączką i mimo, że byłam u lekarza, to jego stan pogarszał się z godziny na godzinę. W nocy jeździłam z nim po szpitalach dziecięcych w Kathmandu no i niestety nikt nie potrafił powiedzieć, co mu jest. Rano w sobotę zadzwoniłam do naszej pediatry, do której mam zaufanie, a do której chodzimy do przychodni prywatnego szpitala Grande International Hospital. W sobotę przychodnia nieczynna, lekarze mają wolne. Ale ona potraktowała sprawę poważnie i kazała mi iść do szpitala do laboratorium i zrobić badania moczu i krwi, Zadzwoniła wmiędzyczasie do kogoś w laboratorium i jak przyszliśmy, to już na nas czekali. Wynik za pół godziny i kolejny telefon do naszej pediatry, która wysłała nas na 10-te piętro do swojego kolegi lekarza, który te wyniki jej przedyktował i pod jej wytyczne wypisał leki. Ale widziałam, że minę miał taką sobie. Kiedy byliśmy już w domu nasza pediatra zadzwoniła do mnie i powiedziała, że jednak nie powinnam czekać do następnego dnia, ale zabierać dziecko na emergency i że ona zaraz tam zadzwoni i da dyspozycje lekarzowi dyżurnemu, jakie leki podać… Była bardzo spokojna i rzeczowa, ale jej głos brzmiał tak, że natychmiast pojechaliśmy do szpitala. Kiedy wychodziliśĶy z domu do taksówki i Adaś przelatywał mi przez ręce, na chwilę otworzył oczy i powiedział „Kocham cię mamo”. Dziecko od razu dostało kroplówki, powtórzono mu badania. W szpitalu był ze mną brat stryjeczny Sujana – Nabin, bo Sujan właśnie wybrał się na trek z wolontariuszami z Małej Polski. Ja też miałam na ten trek iść, ale jakoś nie chciałam zostawiać Adasia samego. Przeczucie? No więc dostaliśmy pojedynczą salę z sofą dla gości. Pełen wypas naprawdę. Adaś słabiutki, antybiotyki i leki zbijające gorączkę dożylnie. Ja obok. Noc ciężka, majaczenie, wymioty, płacz. Nie spałam w ogóle. Rano Adaś zasnął głęboko i pojawiła się nasza pediatra. Powiedziała, że to poważna infekcja i że wdała się sepsa. Ale była spokojna, uważna i bardzo profesjonalna. Powtórzyliśmy badania. Znów kroplówki z lekami. Dziecko słabe, ale przytomne. I tak przez 5 dni z tym, że każdego kolejnego dnia było już lepiej. Po dwóch dniach przyjechał do nas Sujan. Odwiedzali też rodzice Sujana i siostra z rodziną. Adaś z tego wyszedł, ale nie życzę żadnemu rodzicowi i żadnemu dziecku takiej historii. Jestem ogromnie wdzięczna naszej nepalskiej pani doktor, która najpierw w sobotę – swój dzień wolny – na odległość zarządziła i zorganizowała badania i przyjęcie do szpitala, a potem z wielkim oddaniem i rzeczowością zajmowała się Adasiem. Na wszystkie moje pytania i paniczne zachowania odpowiadała cierpliwie i spokojnie i widziałam, że bardzo o nas dba. Dziś Adaś jest już zdrowy, łobuzuje, roweruje i ociera moje łzy. Mój rycerz!

Adasiowi jest w Nepalu dobrze. Pomijając sepsę – ale ta pewnie mogłaby się zdarzyć również w Polsce – Adaś ma tu fajnie. Wszyscy go kochają i rozpieszczają. Ma kontakt z innymi dzieciakami z rodziny – większość jest od niego starsza, ale wciąż to dzieci. W mojej rodzinie w Polsce dzieciaków raczej już nie ma. Więc tutaj w Nepalu Adaś terroryzuje trochę nas wszystkich, ale ma na to przyzwolenie ;). Widzę, jak bardzo lubi towarzystwo dzieciaków, jak fajnie się z nimi bawi. Choć miewa humory, To pewnie po mnie heheheh… Adaś uwielbia nepalskie jedzenie, najbardziej ryż z kurczaczkiem (przy czym „kurczaczkiem” często jest mięso kozie). Widzę jaką miłością otaczają go nasi bliscy tutaj. Adaś kojarzy, że jest w Nepalu – często oglądamy mapę i pokazuję mu Nepal i Polskę. Tłumaczę, że dziadzio Władzio i babcia Jola są w Polsce, a babcia Mira i dziadek Hari w Nepalu. I my też w Nepalu. Widzę też, że już Adasiowi nie wystarczy edukacja domowa i moje czy naszych bliskich towarzystwo. Jest coraz bardziej ciekawy świata zewnętrznego, oczy szeroko otwiera i chłonie wszystko, kiedy np. idziemy do zoo czy kiedy byliśmy w Parku Narodowym Chitwan, gdzie jeździliśmy na słoniu i widzieliśmy na odległość ręki krokodyle. Tego w Polsce by raczej nie miał okazji doświadczyć. Myślę też o tej naszej podwójnej kulturze, jak to na niego wpłynie. Na razie po prostu obchodzimy święta hinduistyczne i katolickie i dla Adasia one są głównie pasmem rodzinnych spotkań i radości. Tutaj nie za bardzo mam jak, ale w Polsce chcę go zabierać do kościoła i mówić o Bogu. Nie wiem jednak jak to pogodzić z mnogością bogów hinduistycznych. A może właśnie dziecku będzie łatwiej zrozumieć, że jest jeden Bóg, tylko różne kultury różnie Go opisują i przedstawiają. Nie upieram się, żeby dziecko wyrosło na zdeklarowanego katolika czy hinduistę – ważne, żeby rozumiał, że Ktoś nad nami czuwa, że są pewne wartości uniwersalne, że ważne są miłość, szacunek i bycie dobrym człowiekiem. I życie w zgodzie z sobą. I że trzeba się modlić: prosić, ale też dziękować za to, co się ma.

Zrobiło się ciepło i słonecznie. Zaczyna się najlepszy czas na przyjazdy do Nepalu. I to widać: Thamel powoli wypełnia się turystami, jest gwarno i jakoś tak międzynarodowo. Nawet wieczory są ciepłe i my możemy z naszego balkonu patrzeć na gwiazdy. Dużo jesteśmy w naszym miniaturowym ogrodzie. Adaś roweruje jak szalony, bawi się z psami, podlewa kwiaty itp. Bardzo tęsknię za własnym domem. I tak mi się marzy, żeby w tym własnym domu, a raczej obok niego, w Polsce stworzyć coś na kształt centrum kultury nepalskiej. Miejsce spotkań, slajdowisk, warsztatów kulinarnych, sklepik. Nepal będzie we mnie już zawsze, ale ja się powoli z Nepalem żegnam. Edukacja Adasia wymaga naszej obecności w Polsce i to oznacza, że będziemy tu przyjeżdżać na wakacje może, ale już nie na życie. Cały czas będę pomagać Sujanowi w organizacji wypraw, a on w sezonie trekingowym będzie tu przyjeżdżał z grupami. Może ja też przyjadę z jakąś grupą sama pójdę w góry – to wspaniałe i odświeżające doświadczenie i zawsze dające dużo energii. Znam też Nepal chyba dobrze po trzech latach bycia tutaj i stąd też moja potrzeba dzielenia się tą wiedzą z innymi i czerpania z niej. Na wyprawy, wspinaczki, trekingi czy poznanie innej kultury bardzo Nepal polecam. Natomiast życie tutaj trochę mi dało w kość. Ale wszystko jest po coś. O i tak.

Podobne wpisy