Pięć lat minęło jak jeden dzień…
Pamiętam wciąż ten dzień: 26. października 2010 roku, lot z Kathmandu do Lukli bardzo wcześnie. Na miejscu zamieszanie, dużo miejscowych tragarzy, przewodników – ja i koleżanka wiemy, że nasz też na nas czeka właśnie tutaj. Zawsze będę mieć przed oczami uśmiechniętą twarz Sujana, kiedy stanął przed nami i zapytał czy my to my. I tak się zaczęło. Przewodnik na trekking w Himalajach, a potem trek przez życie. Razem. Miłość nie zna granic, barier kulturowych, religijnych. Chociaż wcale nie jest łatwo, sielankowo, kolorowo. Bywają trudne momenty. I tak już pięć lat.
XXX
Nie zamierzałam w Nepalu mieszkać. Tak wyszło, że trochę tu, a trochę w Polsce. Nasze warszawskie mieszkanie wynajęte. A tu my wynajmujemy od kogoś. Ale lubię mój katmandzki dom :). Jego okolice, wielkie drzewo na wzgórzu, widok z balkonu i ogrodu. Z tej naszej górki. Adaś jest tu taki szczęśliwy. Ma wujków, ciocie, kuzynów, braci i siostry – widzę, jak bardzo ich lubi, jak ich ciepło i wyrozumiałość uczą go odwagi, ufności i współpracowania. Jak się uczy nepalskiego. Jakoś tak naturalnie. Rośnie maluch. I jestem dumna i szczęśliwa, i czegoś żal, że te małe łapki i główka już nie tylko we mnie wtulone. Adam Prasad Pandey.
XXX
W pięć lat po pierwszym spotkaniu przed nami kolejny etap: budowa Małej Polski w Nepalu. Ostatnie dni – dużo stresów, załatwiania, zakupów. Sujan dziś pojechał z wolontariuszami i kierownikiem budowy do Dumre. Zaczynamy realizować jego marzenie i misję. Odbudowujemy całą wieś jako Fundacja „Mała Polska w Nepalu”. Pomaga nam tak wielu ludzi, nie spodziewaliśmy się tak ogromnej życzliwości, bezinteresowności i zaangażowania. To zaufanie, wiara w sens Małej Polski bardzo nas motywuje i zobowiązuje. Mój Sujan dziś – choć wciąż ten sam uśmiech, co pięć lat temu – to już inny człowiek. W dobrym tego słowa znaczeniu. Bardzo wydoroślał, dojrzał. Opiekuje się nie tylko swoją rodziną, ale całą społecznością w Dumre. Widzę jakie to dla niego ważne, żeby wszystko udało się zrealizować. Jak poważnie podchodzi do pracy. To dla mnie oznacza wiele samotnych godzin w domu, ale tak widocznie ma być.
XXX
Sujan twierdzi, że my się już znaliśmy w poprzednim życiu. On wierzy w reinkarnację. Ja nie wiem. Gdzieś czytałam, że nasz los wynika z doświadczeń poprzednich pokoleń, ważnych dla nas osób w rodzinie, że nasi dziadowie i pradziadowie swoimi czynami, wyborami, przeżyciami determinują niejako to, co przytrafia się nam. Czy jest możliwe, że jakiś mój przodek był tu kiedyś, albo przodek Sujana w Europie? Że się spotkali gdzieś podczas tułaczki lub wojny, lub wyprawy kupieckiej? Zastanawiam się czasami dlaczego los mnie zawiódł do Nepalu? Bo to przecież nietypowa emigracja hehehe…
XXX
Parę dni temu usłyszałam największy komplement od mojego męża: że gotuję lepiej niż rodowity Nepalczyk. O rany! Bo rzeczywiście jakoś tak dopiero teraz, ale jednak nauczyłam się gotować po nepalsku. Generalnie gotowanie nigdy nie było moim powołaniem i mocną stroną. Ale tutaj, otoczona aromatami przypraw, różnorodnością warzyw, smakami i zapachami wyrazistymi i tak różnymi od polskich, miałam chyba łatwiej. Wciąż nie powiem, że gotować bardzo lubię…ale trochę jednak tak. A ja widzę Sujana wsuwającego aż się uszy trzęsą, to nabieram odwagi na kolejne próby nowych potraw albo jakieś autorskie wersje znanych przepisów. I zdałam sobie sprawę, że już wiele lat – nawet przed poznaniem Sujana – nie używam żadnej sztucznej przyprawy, żadnej vegety itp. Dobrze się złożyło.
XXX
Wczoraj minęło pół roku od kwietniowego trzęsienia ziemi w Nepalu. Przypomniały mi się obrazy, emocje i przeżycia z tamtego czasu. Pewnych sytuacji wolałabym nie widzieć, ale zapomnieć się nie da. Jadąc na Thamel czy po zakupy przejeżdżam koło zawalonego supermarketu. Pracują tam teraz ekipy porządkowe i rozbierają go piętro po piętrze. Te prace rozbiórkowe odkrywają wnętrza, a raczej to, co z nich zostało. Tak się cieszę, że nam nic się nie stało, że żyjemy. Czy się boję być w Nepalu? No właśnie nie. Bałam się tu wrócić po tym, jak po trzęsieniu wyjechaliśmy do Polski. Ale teraz czuję się dobrze, bezpiecznie…mimo różnych politycznych zawirowań tego kraju i narastającego kryzysu paliwowego. Nie przestałam widzieć rzeczy, które wkurzają i mogłyby się zmienić. Ale nie rozdrażniają mnie one do czerwoności, jak to bywało na początku. Jakiś taki luz, namaste…O i tak.
XXX
Dziś napisałam do taty maila, że się nawet cieszę, że spędzam polską jesień w Nepalu, bo w Polsce już zimno, szaro i buro. A tu słońce. Tęsknię tylko za takim jesiennym liściastym spacerem do kolorowego i pachnącego ziemią lasu. Za widokiem różnokolorowych plam na porośniętych drzewami pagórach w drodze z Nałęczowa do Kazimierza. Za moimi wędrówkami klimatycznymi uliczkami warszawskiego Żoliborza i Bielan. I za kościołem, w którym lubiłam się zatrzymać nie tylko w niedzielę…nawet chętniej nie w niedzielę na pobycie ze sobą i z Nim. Tęsknię za moimi przyjaciółmi. Za pogaduchami z dziewczynami, za dobrą kawą i ciachem w kawiarni. Za dobrą książką. Czasami proszę znajomych o przywiezienie czegoś do czytania. Spotykam się z naszymi grupami trekingowymi, nawet idę z nimi na zwiedzanie…lubię być w obecności Polaków, pogadać o tym, co w kraju itp. itd. Może nawet to trochę ich dziwi. Dla mnie to taka namiastka relacji, których tutaj mi brak. Tęsknię za tatą, jego spokojem, mądrością i ogromnym sercem. Dobrze, że gadamy rzez skype’a.
XXX
Popłakałam się jak pomyślałam o tym wszystkim i tych wszystkich, których tu ze mną nie ma. Kilka dni temu dowiedziałam się, że zmarł mój kolega z dziecinnego podwórka. Był w moim wieku. Zrobiło mi się bardzo smutno. Nie byliśmy przyjaciółmi, po prostu lataliśmy po tym samym podwórku z bandą dzieciaków. Umorusani, w rozpiętych kurtkach, z zaróżowionymi policzkami, z kluczami na szyjach. Beztrosko. Mój Adaś doświadcza podobnej beztroski tutaj. Życie płynie dalej. Wszystko ma sens i jest po coś. Ten mój Nepal też jest po coś. Uspokajam się. Wyciszam. Robię swoje. Dziś ugotowałam mało nepalski lunch: makaron z sosem pomidorowym własnej roboty (z bazylią i oregano z ogródka). Pycha! I zużyłam wszystkie pomidory. Tak więc czas na zakupy – zrobię listę i pójdę do mojego warzywniaka. Żyjemy! Jesteśmy zdrowi! Mamy siebie! I to jest najważniejsze.