Mam za co dziękować Bogu
Trochę za wcześnie się cieszyłam: Adaś się jednak rozchorował. Na pewno złapał to świństwo ode mnie – mam wyrzuty sumienia :(. Gorączka, kaszel aż do odruchów wymiotnych, katar… Byliśmy u lekarza, antybiotyk, jakieś syropy, mazidła, wstawanie w nocy, noszenie na rękach. Moje chorowanie zeszło na drugi plan, bo też i ja już dochodzę do siebie, ale Malutek mój kochany cierpi bardzo. Sujan w Dumre – wpada na krótko i jeździ tam doglądać Małej Polski. Ja to rozumiem i akceptuję – nie domagam się jego obecności na stałe. I teraz tak myślę: jak ja bym dała radę sama? Ale nie jestem sama. I to mnie bardzo wzrusza i ja za to jestem wdzięczna mojej nepalskiej rodzinie, rodzinie Sujana. Jego mama bardzo nam pomaga. Jak Sujan jest w Dumre, to ona nawet u nas nocuje. Gotuje (pysznie!), zmywa, zajmuje się Adasiem. Jest kochana. I choć mój nepalski pozostawia wiele do życzenia, a jej angielski jest śladowy, to jest między nami bardzo silna więź i porozumienie. Ja ją często przytulam – w zasadzie to przytulam się do niej. Tęsknię za matką – nie wiem czy moją osobistą – bardziej za instytucją mamy, za ciepłem i bezpieczeństwem, które daje. Za wsparciem. W mojej teściowej mam prawdziwą mamę, a Adaś wspaniałą babcię. I widzę też, że ona łamie wiele nepalskich wzorów rodzinnych w relacji ze mną. Bo w tradycyjnej nepalskiej rodzinie to synowa w pewien sposób „usługuje” teściowej. Ale mama nie ma problemu z tym, żeby mi pomagać w domu i przy Adasiu. Lubię nam czasami zrobić dobrej herbaty z lemonką i z miodem i ona uwielbia tę moją herbatę. Albo przywieźć z cukierni na Thamelu jej ulubione czekoladowe muffiny. I się wtedy razem zajadamy heheheh
xxx
Zrobiło się jeszcze zimniej. To takie zimowe przesilenie. Nawet w dzień nie ma słońca, nie ma więc szans na ogrzanie siebie czy domu. To zazwyczaj trwa parę dni – w styczniu lub lutym, kończy się deszczem i potem robi się już cieplej z dnia na dzień. Czekamy więc na deszcz i potem na cieplej, cieplej, cieplej… W ciągu dnia na ok. 12 godzin wyłączany jest prąd, ale nawet gdyby był, to nasz grzejnik odmówił posłuszeństwa dwa tygodnie temu. Sujan zabiegany sprawami Dumre chyba zapomniał dać go do naprawy. Ja nie za bardzo wiem gdzie. Wczoraj siostrzenica Sujana i mama zaniosły ten grzejnik do reperacji, a jego siostra wieczorem przytachała go na swoich plecach już po. Żeby Adaś miał ciepło. I to jest taki rodzaj wspólnoty, taki rodzaj pomocy i wpierania się, którego ja z wielką wdzięcznością doświadczam tutaj w tym biednym kraju, od osób, z którymi nawet nie mogę się do końca porozumieć, bo mówimy innymi językami. Oni nam pomagają jak mogą. Sami nie mają grzejnika, ciepłej wody… Jestem bardzo wdzięczna Bogu za nich, za to, że są. Nienarzucający się, ale obecni zawsze, kiedy potrzebuję. Moja nepalska rodzina.
xxx
Wczoraj i dziś spały u nas mama, siostra Sujana i jej córka. Mąż i syn Susmy wyjechali na wieś i jej się nie chciało wracać do wychłodzonego domu, więc przychodziły z córką do nas. U nas podobno najcieplej heheheh. Rzeczywiście jeden pokój jakby naprawdę cieplejszy, okna tu mamy od południa i zachodu. Jak świeci słońce, to naprawdę przyjemnie. Ja odkąd Adaś zachorował sypiam z nim w tym pokoju – przynoszę materac, pościel, przytulam go mocno i tak śpimy. Dziewczyny do nas dołączyły :). I to było takie fajnie, jak babski camping. Zorganizowały sobie posłania na podłodze, córa Susmy na sofie i wszyscy razem w jednym pokoju spaliśmy. I naprawdę było cieplej. I czułam się bezpiecznie i cieszę się, że one ze mną są. A jeszcze dwa lata temu po przyjeździe tutaj obecność ludzi w domu mnie drażniła. Źle się z tym czułam, z tymi codziennymi niemal odwiedzinami. Wkurzałam się i potrzebowałam mojej przestrzeni. Dziwne, bo teraz ja ją w zasadzie mam – ale jakby inaczej, może bardziej w sobie. Biorę to, co ludzie chcą mi dać. Nie wiem czy daję im coś także, ale myślę, że mój egoizm (ta moja potrzeba przestrzeni i koncentracja na sobie) jakby zmalał. Skurczył się pod wpływem zimna 🙂
xxx
Mam szczęście do ludzi. Do dobrych, życzliwych, mądrych i pomocnych ludzi. Jestem im wszystkim wdzięczna. Przy okazji mojej przygody z Nepalem i moją nepalską rodziną – szczególnie teraz, kiedy Sujana prawie nie ma – pomyślałam też z ogromną wdzięcznością o moich polskich przyjaciołach i znajomych. Bardzo mi ich tu brakuje. Czy ja im kiedyś podziękowałam za to, że byli, są wokół mnie jak potrzebowałam potrzebuję? No właśnie nie wiem, bo często byłam i pewnie jeszcze jestem skupiona na sobie jak zasuszona śliwka – tak do środka. Dziękuję moim przyjaciółkom Agnieszkom (wszystkim trzem!) za to, że tyle razy mi pomogły, otarły łzy jak trzeba było, ale też towarzyszyły w radosnych momentach. Wiem, że mogę na nie liczyć zawsze. Dziękuję Ani, bez której nie dałabym rady w czasie, gdy Sujan był w Nepalu, a Adaś miał niecałe 2 miesiące. Dzięki niej przeżyłam jakoś te 7 tygodni z moim oseskiem. Dziękuję Agacie, która też wtedy się pojawiała, żeby pomóc. Dziękuje Ładzie za to, że pomogła mi przygotować moje pierwsze nepalskie Boże Narodzenie i nie tylko za to. Dziękuję Magdzie i Łukaszowi – za całkiem spory kąt na Lazurowej, kiedy przyjechałam z Adasiem na parę miesięcy, a nasze mieszkanie na Bielanach było wynajęte. Dziękuję Łucji, która pokazała mi Nepal od środka i która była ze mną w szpitalu w bardzo trudnej chwili. Dziękuję Joasi i Tomkowi – bardzo nam pomogli, kiedy wróciliśmy do Polski po trzęsieniu ziemi. Dziękuję Sławkowi – który działa razem z nami w Fundacji „Mała Polska w Nepalu” – za to, że TAK działa, że wziął na siebie TYLE pracy! Dziękuję Marianowi, który pokochał Adasia, jak swojego wnuka i często w lecie spędzał z nim czas, kiedy ja musiałam załatwiać fundacyjne sprawy w Warszawie. Adaś do dziś wspomina jego działkę i koty 🙂 Dziękuję wszystkim życzliwym ludziom, którzy wsparli nas na początku projektu Mała Polska w Nepalu – jeszcze przed założeniem fundacji – Zuzie, Sylwii, Adze i Ani, Dorocie, Małgosi, Michałowi, Kasi, Joli, jeszcze jednej Dorocie i jeszcze jednej Kasi. Że nam zaufali, że podpowiadali co i jak, że trzymali kciuki. Dziękuję tym wszystkim, którzy wspierają fundację teraz: darczyńcom znajomym i nieznajomym, wolontariuszom, Jarkowi. Chyba najbardziej dziękuję moim rodzicom, mojemu TACIE, który nauczył mnie wszystkiego, co umiem i który cały czas uczy mnie człowieczeństwa, miłości, wybaczania, pokory, wiary i nadziei. Który jest dla mnie wzorem człowieka po prostu. Który pozwolił mi iść własną drogą wierząc, że moje wybory są słuszne, choć pewnie wolałby dla swojej córki męża Polaka katolika itp. itd….A może wcale nie? Mam to szczęście, że właśnie takiego cudownego TATĘ mam. Który mnie wspiera zawsze – Tato, czy ja Cię wspieram choć w małej części tak samo? Jezu, mam nadzieję, że choć odrobinę…
xxx
Czuję, że przechodzę kolejną granicę. Że się zmieniam, przepoczwarzam, uspokajam. Że się coraz mniej boję o przyszłość. I już mi się chce wstawać rano – nawet jak jest zimno heheheh. Powoli kończę brać leki na depresję. Tak, ona mi się przytrafiła. Przyszła nie wiem skąd i dlaczego. Myślę, że wydarzenia sprzed trzęsienia ziemi, szpital w Nepalu i bardzo ciężkie przeżycie, jakieś pozostałości depresji poporodowej, ale przede wszystkim trzęsienie ziemi po prostu nie pozostały bez echa. Nie jest mi łatwo o tym pisać, ale czuję, że jestem już silniejsza i że już to potrafię. Bardzo ważny jest w tym wszystkim Adaś i moja praca exploringowa i fundacyjna – to że MUSIAŁAM i MUSZĘ się kimś i czymś zająć. Małe łapki adaśkowe na mojej szyi i jego buziaki zawsze dają moc. Bywało, że trzymałam go w ramionach i sobie cichcem albo całkiem głośno płakałam. Mam tylko nadzieję, że ten mój mrok ostatnich miesięcy go jakoś nie obciążył. Bardzo się starałam, żeby nie. Ale dałam sobie prawo do przeżycia tych ciężkich momentów, tej wielkiej mieszanki nieokreślonego lęku, smutku, czasami złości, pragnienia, żeby zasnąć i obudzić się za parę miesięcy albo nie obudzić się wcale. Ja myślę, że moja nepalska rodzina to jakoś rozumie. Oni chyba czuli, czują, że mam gorszy czas i dlatego tak ze mną uważnie byli i są. Dużo się też dzieje w fundacji, w Dumre i to często odwracało uwagę od tego czegoś we mnie, czego nie rozumiałam i chyba dalej nie rozumiem. Starałam się w kontakcie z innymi, żeby tego nie było po mnie widać. Hm… pamiętam jednak jak Zuza – spostrzegawcza i empatyczna bestia – kiedy mnie zobaczyła na lotnisku w Kathmandu od razu zapytała, czy wszystko ok. Mimo tego, że miałam już przylepiony służbowy uśmiech… Ale pod nim był zupełny brak sił, chęci do czegokolwiek. Do jedzenia przez kilka tygodni. Do spania. Do zadbania o siebie, fryzjera, kosmetyczki… do wyjścia z domu, do zadbania o dom, do gotowania. Maszyna na baterie z beznadziei.
xxx
Mam plany na przyszłość. Na razie za mgłą jeszcze, ale są. I to są moje plany i moje marzenia. Nie exploringowe, nie fundacyjne. MOJE. Zaczyna mi się CHCIEĆ. Trochę to wszystko związane z Nepalem. To się rodzi we mnie kiedy spaceruję po Thamelu. Chciałabym o moim życiu w Nepalu napisać książkę. I jeszcze taki kawałek Thamelu i Nepalu mieć w Polsce :). Little Nepal in Poland?
xxx
Mojemu drogiemu mężowi chciałabym powiedzieć, że jest wielki, że to wszystko przetrzymał, że mnie nie rozumiejąc wspierał jednak jak potrafił. Czasami nie potrafił i widziałam bezradność i coś jakby rozpacz w jego oczach. Czasami wściekłość. Ale zawsze miłość.
Mam za co dziękować Bogu.